Jesienna aura

13:26 Unknown 0 Comments



facebook.com/odmetyabsurdu

Przepraszam, naprawdę przepraszam za brak wpisów. 

Prowadzenie bloga okazało się trudniejsze niż mi się wydawało. Brak czasu, praca, szkoła też robią swoje. Kiedy już chcę przysiąść do kolejnego wpisu nagle dopada mnie pustka w głowie, nie wiem jak powinnam ująć w słowa to, co chce Ci przekazać.

Sądziłam, że napisanie notatki jest proste, bo zawsze lubiłam pisać, opowiadać, a jednak nie tak łatwo otworzyć się ze świadomością, że kilka osób będzie to czytało. To znaczy nie jest też tak, że nagle wstydzę się opisywać tutaj swoje życie, zmagania, drogę do wyznaczonego celu. Pewnie, że nie. Po prostu pojawiła się we mnie jakaś blokada jeśli chodzi o pisanie. Zwyczajnie nie umiem zebrać w całość swoich uczuć, myśli. Piszę o jednym, za chwilę przychodzi mi do głowy zupełnie co innego, i tak się rozkręcam, że w jednej notce zawieram pięć tematów, żaden konkretnie rozwinięty. Jestem za bardzo roztrzepana, za dużo chce Ci opowiedzieć, za dużo myśli mam w głowie. 

Ostatnio za dużo się u mnie działo, trochę zaczęło mnie to przerastać... Sądziłam, że jestem silniejsza, ale okazuje się, że nie. Może to jesienna aura tak wpływa na mój nastrój i na decyzję, które podejmuję, nie mam pojęcia, mam nadzieję, że to ulegnie jakiejkolwiek poprawie, bo przestaje poznawać siebie. Zrobiłam kilka dziwnych, może troszeczkę szalonych rzeczy, których pewnie wcześniej nigdy w życiu bym nie zrobiła, jednak chciałabym je powtórzyć, niestety nie mogę. :(


Do jakiegoś czasu tryskałam pozytywną energią, przepełniała mnie aż po brzegi, dzisiaj ta energia trochę się zmniejszyła. Ale najważniejsze, że motywacja i siła cały czas są na swoim miejscu i nie rusząją się z niego nawet na milimetr. :)

Tak, to na pewno ta jesień tak negatywnie wpływa na samopoczucie. Może to ostatnie tygodnie, które obfite były w różne wydarzenia. 
Na pewno troszkę tęskno mi za słońcem, ciepełkiem i beztroską, ale trzymam się tego, że w sobie trzeba obudzić to słoneczko, a wtedy wszystko wróci na swoje miejsce. :) 


Pisałam Wam o wyzwaniu, które sobie postawiłam - pewnie nie trudno się domyślić, że na tę chwilę nie wstawię zdjęć, bo nie wyszło to tak jak chciałam, dalej fotografuje jedzenie, dalej je opisuje i na pewno to wszystko znajdzie się tutaj. Po prostu musi to wyglądać i być idealne. Swoją drogą - przeglądałam inne blogi i instagram, głównie kulinarne, i nie wiem, po prostu nie wiem jak Ci wszyscy bloggerzy robią takie cudowne zdjęcia jedzeniu, ja nigdy tego nie potrafiłam, pewnie dlatego mój instagram nie jest taki popularny. :D  

Nad iloma to rzeczami muszę jeszcze popracować. Blogowanie, to mega trudna sprawa! Z całego serca przepraszam każdego bloggera za słowa, że prowadzenie takiego bloga to prosta, banalna i nie potrzebująca jakichkolwiek zdolności sprawa. Zwracam honor, pluję sobie w brodę i obiecuję poprawę. :)

Zmieniłam dzisiaj temat, zupełnie nic o jedzeniu, dużo o głowie. 
I uwaga, to będzie długi, bardzo długi wpis. 


"Człowiek często ma trudności w zaakceptowaniu siebie takim, jakim jest. Nie potrafi polubić się z całym dorobkiem inwentarza, z zaletami, ale i wadami, z sukcesami, ale i porażkami." 
facebook.com/LoesjePolska

Ostatnimi czasy pojawił się u mnie problem z samoakceptacją siebie. 
Zaczęło się niewinnie, chciałam doszukać się w swojej fizyczności jakichkolwiek wad, co oczywiście przyszło mi bardzo łatwo, po czym zaczęłam szukać wad w swojej osobowości, jak każdy je posiadam, byłam ich świadoma. Dlatego szukałam innych, odbiegających od tych, z którymi zdążyłam już się zżyć. 

facebook.com/LoesjePolska
Jeszcze niecałe pięć miesięcy temu moja waga wskazywała ponad 100 kg, zatem był to mój kompleks numer jeden. Na nim skupiałam całą swoją uwagę, aczkolwiek pojawiały się inne. Jak nos, na którym jest garbek, krzywe nogi (jak się okazało były krzywe przez moją otyłość), włosy, ręce. Takie podstawy, kompleksy, które ma co trzecia kobieta. 
Co się robi z kompleksami? 
Odpowiedź jest banalnie prosta - pracuję się nad nimi, eliminuje się je. Tak też zrobiłam. Wyeliminowałam swój kompleks numer jeden. Pozbyłam się znaczącej wagi. 
Myślałam, że to będzie kluczowy moment w dążeniu do samoakceptacji, jak bardzo się myliłam okazuje się dopiero teraz. 

Waga owszem spada, ale z nią mam wrażenie, że ucieka też moja pewność siebie. 
Wielu moich przyjaciół, znajomych zawsze postrzegało mnie jako zabawową, wesołą i wiecznie uszczęśliwioną kuleczkę, zawsze sprawiałam wrażenie pewnej siebie osoby. Taka też się czułam, taka  byłam, pewnie, że w środku wyłam z rozpaczy nad własnym wyglądem, nie potrafię zliczyć ile razy. 
Wtedy trzymałam się tego, że skoro nie dane jest mi być szczupłą, piękną, olśniewającą, to mogę być chociaż tą, która daje sobą ciepło, dobro i oparcie. I chyba tak było, chyba to właśnie ludzie ode mnie dostawali, zawsze. Przynajmniej mi na tym bardzo zależało żeby tak było. I w dalszym ciągu chciałabym nadal taka być, ale dodatkiem może być to piękno i szczęście, które przecież powinno bić ode mnie na kilometr.

Teraz, kiedy moje sny i marzenia stają się realne, kiedy nagle wszystko jest tak jak zawsze wyobrażałam sobie przed snem - okazuję się być dokładnie nie takie jak własnie w tych wszystkich marzeniach. 


Weszłam na bardzo, bardzo trudna i wyboistą drogę. Sądziłam, że bycie coraz chudszą przyniesie mi tyle radości, że wszystko inne pójdzie w zapomnienie, ale nie, to wszystko, te kompleksy, brak wiary rośnie w siłę. 

To nie jest tak, że nie doceniam tego co zostało mi dane, że nie lubię siebie takiej, że nie chciałam tego. Nie jest tak i nigdy nie będzie. Jak nikt inny na tym świecie doceniam to wszystko, moja wdzięczność nie ma granic. To jest powszechnie wiadome, nie chcę się rozpisywać więcej na ten temat, bo opisałam to w pierwszym poście. 

Chodzi mi o to, że zauważyłam u siebie, że czym więcej z siebie daję, czym mocniej i ciężej pracuję - tym mniej się z tego cieszę, a może coraz trudniej mi się z tego cieszyć. 
Cały czas siedzi mi w głowie myśl, że mogłabym zrobić więcej, lepiej. 


Ćwiczę co najmniej 3/4 razy w tygodniu. Już bez trenera. Całkowicie sama.

Co się dzieje we mnie po treningu? Milion myśli.

Trening był słaby, za lekki, że na pewno źle go zrobiłam. Że takim postępowaniem na pewno nie dojdę do celu, bo nie robię nic żeby się do niego chociaż na centymetr zbliżyć. Mogłam dać z siebie więcej...
Ja wiem, doskonale wiem, że zrobiłam więcej, lepiej niż poprzednio. Wiem, że dałam z siebie wszystko, jak za każdym razem. I to, co robię sprawia mi przyjemność. A cel jest za każdym razem bliżej mnie.
Ale nie umiem uciszyć tej myśli, nie umiem jej wyeliminować. 
To jest przykład samych treningów. 

Kolejny - jedzenie. 

Jak wiesz, jadam jednorazowo średnio 120-150 ml. Trzymam się diety, pojawia się w niej czasem zwykły, domowy obiad, są też jakieś grzeszki. Nie znaczy to, że się objadam chipsami, słodyczami, pije energetyki, grzeszę każdego dnia. Byłabym największym kretynem na tym świecie, gdybym powróciła do dawnych nawyków. To jest jedyna rzecz, której nigdy, nigdy, nigdy nie zrobię. Poza tym zbyt wiele osób mnie pilnuje (szczególnie mój brat! :/ ) i uważnie patrzy mi na ręce, co nie znaczy, że tego potrzebuję. Zmieniłam nawyki żywieniowe, nie potrzebuję kontrolerów, ale faktycznie czasem się przydają. :) 

Fakt jest taki, że bardzo rzadko, ale jednak pojawiają się myśli, że mogłam nie jeść, po co to jadłam, czy faktycznie tego potrzebowałam. 
Kurde, chodzi o to, że zjadłam naprawdę zdrowe jedzenie. Nie mogło mi zaszkodzić, wręcz odwrotnie, dostarczyło mi pełno składników odżywczych, witamin, których mi brakuje przez tak male posiłki.
Do sedna, NIE POWINNAM mieć takich myśli, bo nie ma ku temu żadnych powodów. Jednak są. A ja je nakręcam zamiast nad nimi pracować. 


Patrzę w lustro i doszukuję się pyzowatej buzi (I NAPRAWDĘ JĄ WIDZĘ!!!), zwisającego brzucha, grubych łydek, swoją drogą łydki to mój najnowszy kompleks. :) 
Wszystko, wszystko mi nie pasuje. 
Ludzie, którzy widzą mnie raz na kilka/kilkanaście dni wciąż powtarzają mi, że znikam w oczach, że poliki mi się zapadają, a nóżki mam szczuplutkie, że brzucha już w ogóle nie mam. 
Oczywiście, że im nie wierzę i zaprzeczam wszystkiemu. 
Uważają, że kokietuję i specjalnie się tak zachowuję, bo OCZEKUJĘ takich komplementów, ale naprawdę tak jest. Nie mam na to wpływu, jak widzisz. Na pewno nie chcę żeby ludzie mnie komplementowali, nie jestem do tego przyzwyczajona, i zawsze podchodzę z rezerwą, pewną nieufnością do tego typu uwag. Serio, podejrzewam, że mówią mi specjalnie, że chudnę, itd, tylko po to żebym tak sobie właśnie myślała, a tak naprawdę zaczynam tyć. 
Paranoja. Chora głowa. Wiem. Próbuję nad sobą pracować, ale to długa droga. I sama RACZEJ też nie dam rady. 


Mam wrażenie, że właśnie najciężej jest zaakceptować wygląd, swoją fizyczność.

Będąc gruba zawsze zastanawiałam się jak szczupła osoba może mieć kompleksy. Było to dla mnie całkowicie niezrozumiałe. Teraz będąc o ponad 30 kilogramów szczuplejsza zaczynam to rozumieć. Aczkolwiek ja jestem trochę w innej sytuacji. 
Moja waga przez trzy miesiące schodziła naprawdę bardzo szybko, co prawda skóra bardzo ładnie się wchłania, mięśnie rosną coraz bardziej, tkanka tłuszczowa pięknie schodzi. Jestem dumna z mojego ciała, bo zniosło to wszystko naprawdę bardzo dobrze. Ale... Zawsze jest ale :) 
Skóra na brzuchu jest ładna, pomijam fakt, że pełno tam rozstępów, ale pokochałam je i zaakceptowałam w 100%. 
Gorsze rzeczy dzieją się w okolicach ramion i ud. Biust również pozostawia wiele do życzenia. 
Pewnie weźmiesz to za głupie gadanie, szukanie dziury w całym. Ale to jestem JA. To moje ciało, które dla mnie musi być perfekcyjne w każdym calu. 
Jeśli obrałam cel, a droga, która mnie do niego prowadzi jest naprawdę bardzo trudna, jak sam widzisz, to chciałabym żeby faktycznie tuż przy mecie okazało się, że wszystko jest takie jakie chciałam żeby było. Wiem, że już zawsze będę szukała w sobie rzeczy, które będę chciała poprawić, pogodziłam się z tym, i jeśli faktycznie będę tego potrzebowała to poprawię i je. :) 

Wracając... 
Rozstępy pokrywają nie tylko mój brzuch, są też na ramionach, które zwyczajnie wiszą. 

Kiedy byłam otyła, bardzo wstydziłam się swoich rąk. Latem zawsze ukrywałam je pod koszulą, jeansową kurtką, sweterkiem, czymkolwiek. Byłam głupia, że nie zareagowałam kiedy zaczęły pojawiać się na nich rozstępy. 
Teraz pozostały mi tzw. zwisy. Ramiona zwyczajnie wiszą mi jak u osiemdziesięciolatki. Ćwiczenia niby coś tam dają, jednak nie jest to taki efekt, jak w przypadku brzucha. 
Nie wiem jakie są inne sposoby niż smarowanie kremem, masowanie, ćwiczenia na to żeby chociaż trochę ta skóra się wchłonęła. 
Najprawdopodobniej czeka mnie plastyka. Ponieważ jest to jeden z największych kompleksów jakie obecnie posiadam, i jest to coś, czego na pewno nie zaakceptuję nigdy w swoim ciele. 

Zawsze miałam dosyć mocno zbudowane nogi, szczególnie uda. 
Co prawda bardzo mocno zeszczuplały, mięśnie w udach naprawdę bardzo się powiększyły. I bardzo, bardzo się z tego cieszę, i jestem z siebie dumna. Ale niestety, tutaj też pojawia się problem za dużej ilości skóry, która słabo się wchłania, jeśli w ogóle. 
Po wewnętrzej stronie ud mam bardzo dużą ilość malutkich rozstępów. Pewnym jest, że w tym miejscu na pewno nigdy nie będzie ona jędrna. Jak bardzo bym nie ćwiczyła, to nie pomoże, dokładnie jak w przypadku ramion. Kolejna plastyka. Niezbędna. Konieczna.

Biust. 
Będąc grubaskiem, wiadomo, miałam pełny, duży, ładny biust. Może dlatego, że składa się on głównie z tłuszczu? :P 
Wcześniej kiedy byłam szczupła (lat temu kilka :D ) był on malutki, ale nawet troszkę go lubiłam. Teraz chyba to zaczęło mi przeszkadzać. W sensie bycie płaską. 
Moje wszystkie staniki są na mnie za duże! Kupuje nowe, ale one po chwili również stają się wielkimi michami. Nic w moim ciele nie chudnie tak szybko jak właśnie biust. 
Zaczynam popadać w paranoje, ale marzy mi się powiększenie tej deski. 

Tym bardziej, że przy redukcji tkanki tłuszczowej to właśnie biust spada najszybciej, później przy pracy nad rzeźbą, mięśniami okazuję się, że większość fitwomen nie ma w ogóle nic przed sobą, większość ma zrobione cycki. Boję się, że mnie czeka to samo. Nic nie będzie z przodu. :O 



Włosy. 
Nie mam pojęcia dlaczego przed operacją nikt nie poinformował mnie o tym, że kilka miesięcy po niej moje włosy będą lecieć z głowy jak opętane. 
Nie wiem dlaczego sama tego nie wyczytałam. W sumie nie wpadło mi to do głowy. Później dowiedziałam się, że to całkowicie normalny objaw. NORMALNY? Ja rozumiem, że włosy mogą wypadać, przez: 
a)narkozę,
b)niedobór witamin,
c)niedożywienie,
d)niedobór żelaza, cynku
dobrze, zgadzam się, mogłam się zapytać, mogę brać witaminy, cynk, żelazo, co też czynie, jem też dobrze, używam wcierek (jantar), odżywek, biorę tabletki (revalid), po których mega źle się czuję. Nie wiem już jak mogę jeszcze reagować, co robić. 
Zauważyłam, że większość osób po operacji ścina włosy na krótko, mi też to doradzono. Ale na pewno nigdy tego nie zrobię. Kocham moje włosy w takiej długości, nie chcę diametralnie zmieniać ich długości. 
W sumie gdybym wiedziała o tym wcześniej, to nic by to nie zmieniło. Decyzja o operacji zostałaby ciągle taka sama.  Ale skoro przez cały post jęczę, to tutaj też muszę. Bo tylko to mi zostało w kwestii włosów... :( 


Reasumując, w moim życiu czeka mnie jeszcze trochę zabiegów i operacji. 

Nie planuje ich w najbliższym czasie. Dopóki nie osiągnę wagi i ciała o jakim śnie nie zamierzam iść pod nóż. 
Ale kiedy już ustabilizuję swoją wagę, rzeźbę (hyhy, rzeźbę) pierwsze co zrobię to nie wiem jak, nie wiem jakim cudem, nie wiem za co, ale na pewno będę walczyć o to żeby usunąć nadmiar skóry z ramion i ud. Mam nadzieję, że do 2017/18 roku będzie już po wszystkim, i faktycznie uda mi się to, co sobie zaplanowałam jeśli chodzi o mój wygląd. 
A włosy chyba sobie przeszczepię, bo jeśli nadal będą wypadały w takim tempie, to do 2018 nie zostanie nic. 


Jaki jest mój ideał, do którego dążę? Haha, to bardzo hejtowana przez moich bliskich kwestia, popadam ze skrajności w skrajność. 
Chciałabym być trochę jak Kim Kardashian a trochę jak Ewa Chodakowska, Ania Lewandowska. Jak to połączyć? Nie wiem, ale gdyby mi się to udało wtedy byłabym idealna w swoich oczach. :) 
Każdy może marzyć, ja robię to głośno. Nie śmiej się. 


Dzisiejszy wpis potraktowałam trochę jak terapię. 
Cały czas przekładam cudze problemy, kłopoty, troski nad swoje. Ciągle chce komuś pomagać, ciągnąć go w górę, przy czym okazuję się, że to siebie powinnam ku tej górze pociągnąć. 
Dostałam ostatnio całkiem mocnego pstryczka w nos. Jak się okazuję dużo mi dał. Pokazał, że nie warto na siłę chcieć komuś pomóc, podnieść go zwyczajnie na duchu. Kiedy ktoś woli w samotności przeżywać swój ból, smutek - pozwólmy mu na to. Jeśli będzie chciał, to sam się zgłosi, powie co mu leży na sercu. Niestety, mam tendencję do naprzykrzania się ludziom. Z tego względu, że zawsze głośno mówię co myślę i co mnie boli oczekuję tego od innych. 
Kiedy chcę wsparcia, idę do najbliższych i po prostu mówię im, że jest mi źle, że potrzebuję rozmowy, przytulasa, czułości, obecności. Dlatego ciężko mi jest zrozumieć, że są na tym świecie osoby, które są moim przeciwieństwem, które są ciche, spokojne i wolą być same. I takie, które mogą mi odmówić. Siedzi we mnie trochę syndrom rozpuszczonego dzieciaka, którym nie jestem i nigdy przecież nie byłam. Zawsze miałam swoje wartości, o wszystko starałam się sama, zawsze. Chociaż jak popatrzę na to z innej strony, to zawsze był obok mnie ktoś, kto dmuchał mi w plecy, żebym doszła do tego, co sobie wymarzyłam i zazwyczaj dostaję to, co chce. 
Pomysł na to żeby faktycznie przestać myśleć o wszystkich dookoła, a zacząć się skupiać na sobie, tak naprawdę, w całości, robić swoje, nie wziął się z nieba, tylko właśnie z takiego oblania mnie zimną wodą. 
Zapragnęłam być trochę bardziej egoistyczna, samolubna, chciałam trochę pobyć na piedestale. I dociera do mnie, że nie potrafię taka być. To straszne. Mam za dużą potrzebę chęci niesienia pomocy. Chciałabym popaść w samozachwyt, patrzeć w lustro i myśleć sobie, że jestem piękna, najpiękniejsza. Ale niestety, daleko mi do tego żeby powiedzieć sobie, że naprawdę odwaliłam kawał dobrej roboty, zaszłam tak daleko, jestem mega, mega dumna z siebie. 
Pewnie w głębi siebie jestem. Niecodziennie dokonuje się takich rzeczy, ale ten grubas, o którym pisałam poprzednio ciągle mnie blokuje. 

Cały czas myślę sobie, że chciałabym pójść w stronę fitnessu, wyrobić sobie mega sylwetkę, mięśnie. Po czym za chwile sama się blokuje. Trzeźwe myślenie nie pozwala mi na aż takie odbieganie od rzeczywistości, staram się stąpać twardo po ziemi. Nie bujać w obłokach. Wiem, że jestem w stanie tego dokonać, ale boję się głośno o tym mówić, boję się, że zawiodę siebie, bliskich jeśli mi się nie uda. 
To zostało mi po ciągłych próbach odchudzania się. Wtedy też mówiłam - SCHUDNĘ, BĘDĘ ĆWICZYĆ, BĘDĘ SZCZUPŁA, koniec końców nie chudłam, nie ćwiczyłam, nie byłam szczupła. Dlatego teraz nie rzucam słów na wiatr. To jest cel, dążę do niego, ale jeśli się nie uda...?



I teraz czas na wygłoszenie kolejnych przeprosin. 
Przepraszam, ponieważ doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ten wpis nie jest motywatorem, nie jest też pełen pozytywnej energii. Ale jest ważny. Dla mnie ważny. 


Zauważyłam, że wielu odchudzających się osób ma dokładnie ten sam problem. Być może odnajdziesz tutaj siebie, opowiesz mi jak sobie radzisz z tym co siedzi w Tobie i razem pomyślimy jak dać sobie radę z własnymi myślami. 

Tymczasem do następnego razu. Nie podaję terminów, nie piszę co będzie. Nie planuję. Nie chciałabym zawieść Ciebie. 



Daj znać na fanpage jak Ci idzie, jak Ty postrzegasz siebie. 
Poważnie - czekam na wiadomość od Ciebie. W kupie raźniej.  

Pamiętaj, że trzymam kciuki i wierzę, że Tobie też się uda dotrzeć do celu! 

Buziaki!

Klaudia.











Ostatnio na profilu Gentelman trafiłam na ten cytat. 
NIC DODAĆ, NIC UJĄĆ.






PS. Z tych lepszych wiadomości... 


DOSTAŁAM SIĘ NA LISTĘ OCZEKUJĄCYCH NA MIESZKANIE!

YAAAAAY!


W końcu będę miała swój własny kąt, swoje miejsce, własne miejsce! :) 




Pewnie poczekam jakiś czas, pewnie będzie to długi czas, ale ta świadomość, że jest na co czekać powoduje, że nie ważne jak długo, nie ważne ile - ważne, że jest na co czekać. Jak na razie jestem 73. Hyhy :D 



0 komentarze:

Obsługiwane przez usługę Blogger.

Szukaj na tym blogu

Powered By Blogger